Beata Szałwińska jest pianistką, której gra zachwyca każdego, kto choć raz zetknął się z jej twórczością. Artystka gra z pasją wyczuwalną w każdym dźwięku a swoją muzyką sprawia, że słuchacze przenoszą się do świata uniesień i wzruszeń. Beata od lat mieszka poza Polską, ale z radością wraca do kraju nad Wisłą, gdyż sercem wciąż jest w ukochanej Warszawie.
Beato, mieszkasz w Luksemburgu. To właśnie ten najmniejszy europejski kraj wybrałaś sobie na swój dom już ponad 20 lat temu. Jak ten wybór zmienił Twoją perspektywę wobec spraw tego świata?
To, że wyjechałam z Polski było mocno przemyślane – chciałam się uczyć, kształcić muzycznie, grać klasykę całkowicie po swojemu, być wolna w tym, co robię. Wizja mojej kariery była w tamtym czasie nie do realizowania w Polsce. Wyjechałam więc do Paryża na studia, podobnie jak wielu młodych ludzi, przed którymi świat stoi otworem. Wyjechałam po marzenia, po ich spełnienie. W Belgii wygrałam konkurs pianistyczny, co zaowocowało propozycją pracy w konserwatorium w Luxemburgu. Zgodziłam się podjąć to wyzwanie i zostałam za granicą. Właśnie tak zaczęło się moje życie emigrantki.
Trudno powiedzieć, że wrosłam w ten kawałek świata, moja dusza została w Polsce. Moja perspektywa w odniesieniu do wielu spraw – i tych duchowych i tych bardziej przyziemnych – na pewno ogromnie się poszerzyła. Z drugiej strony DOŚWIADCZAM W JAKIMŚ STOPNIU ZAKŁÓCONEGO POCZUCIA STAŁOŚCI. Nie jestem u siebie właściwie nigdzie i nigdy. I myślę, że to jest właśnie cena, jaką płacę za wyjazd. Choć w Luxemburgu mam swój dom, tęsknię za Warszawą, gdzie żyją moi drodzy Rodzice. Gdy ich odwiedzam – gubię się, bo Warszawa bardzo szybko się zmienia i jest już kompletnie innym miastem niż wówczas, gdy zostawiałam ją kiedyś za sobą…
Gdzie zatem teraz jest Twoje najważniejsze miejsce na Ziemi?
To miejsce jest we mnie – BLISCY MI LUDZIE TWORZĄ MÓJ DOM. Studia w Paryżu i życie w Luxemburgu to bezustanne obracanie się w swoistym tyglu kulturowym – to zmienia postrzeganie na znacznie mniej lokalne. Jestem w Luxemburgu, ale myślę o Polsce i na odwrót. Jestem tu i tam w tym samym czasie – w jednym miejscu ciałem, w drugim duchem i tak jest cały czas, dzień w dzień, noc w noc. Od dawna czuję się obywatelką świata, w sercu pozostając na zawsze Polką.
Taki dualizm nie może być łatwy. Z tego, co mówisz, wydaje się, że trudno jest żyć na emigracji…
Szczególnie w Luxemburgu – aby tu zamieszkać na stałe, każdy obcokrajowiec, który chce pracować
w konserwatorium musi zdać trzy egzaminy językowe – z francuskiego, luksemburskiego i niemieckiego. Wszystko oczywiście można zrobić – wystarczy chcieć, ale sam zdany egzamin to nie wszystko…. Życie na emigracji wiąże się z wieloma trudnościami, które trzeba pokonywać każdego dnia. Są to blokady językowe, przeszkody związane z mentalnością danego społeczeństwa, przyzwyczajeniami, itp. TRZEBA WIELU, WIELU LAT, BY OSIĄŚĆ W DANYM MIEJSCU, BY PRZESTAĆ CZUĆ SIĘ TURYSTĄ. Wszystko jest niby takie samo, ale jednak inne. Każdego dnia na nowo trzeba się uczyć, poznawać każdy zaułek nowego miejsca, starać się zrozumieć, co ludzie do ciebie mówią także między wierszami. To może być trudne i męczące, szczególnie jak minie pierwszy entuzjazm po przyjeździe. W takiej chwili – warto przypomnieć sobie o celu naszej wyprawy, bo to doda nam determinacji. SIŁY TRZEBA SZUKAĆ W SOBIE.
Ja wiedziałam, czego chcę i to stało się moim motorem do wszelkich działań. Paryż mi się przyśnił – pojechałam tam, by wcielić w życie marzenia. Wcześniej właściwie całkiem sama uczyłam się języka, tylko raz na dwa tygodnie spotykając się z nauczycielem. Ale dałam radę i wyjechałam na stypendium ufundowane przez rząd francuski. Pomimo poczucia samotności i zagubienia, braku bazy i wielu problemów związanych ze zorganizowaniem sobie życia na obcym terenie – nie poddałam się, wychodząc z założenia, że TRUDNE SYTUACJE TYLKO WZMACNIAJĄ. Potrzebowałam tego doświadczenia, by narodzić się jako artystka, którą chciałam być – wolną i niezależną, inspirującą się bogactwem całego świata w swojej twórczości.
Na jakim etapie kariery teraz jesteś?
To ważny dla mnie moment. Za mną już wiele wspaniałych projektów muzycznych, które zostały bardzo docenione przez światową krytykę, na koncie moja ukochana płyta „Jej Portret”, gdzie wykonuję specjalnie dla mnie opracowane transkrypcje światowych standardów jazzowych na fortepian solo. Za mną też wiele koncertów zagranych na całym świecie na mniejszych i większych scenach, takich jak np. Carnegie Hall w Nowym Jorku. A przede mną… mnóstwo nowych planów do zrealizowania i marzeń do spełnienia. Teraz mam już jednak ten komfort, że tylko to, co naprawdę chcę, a do tego wciąż mam siłę i chęć, by dalej się rozwijać i podejmować nowe artystyczne wyzwania. SAMA SOBIE STAWIAM WYZWANIA I STARAM SIĘ REALIZOWAĆ W ZGODZIE ZE SOBĄ, JAK NAJLEPIEJ POTRAFIĘ. Wszystko robię więc ze spokojem, dając sobie czas na przyjrzenie się, dokąd zmierzam, nie podejmując pochopnych decyzji i wchodząc we współpracę tylko z ludźmi, którzy są dla mnie ważni i których opinię sobie cenię.
Wspomniałaś o potrzebie niezależności i wolności…
Tak, ta potrzeba jest we mnie niezwykle silna i od zawsze dążę do jej zaspokojenia. Nie znaczy to oczywiście, że tworzę tylko solo – zdarza mi się pracować w duecie i większych zespołach. Jestem otwarta na innych artystów – ale nie ukrywam, że starannie wybieram ludzi, poszukując tych, z którymi mogę prowadzić dialog artystyczny.
W tej chwili mogę śmiało powiedzieć, że jestem zarówno wolna, jak i niezależna. Te cechy zaszczepiono we mnie już gdy byłam dzieckiem – rodzice wpoili mi, że to najważniejsze dla każdego człowieka. Dzięki temu jestem kobietą, która potrafi sama sobie radzić. Nigdy nie szukałam oparcia w mężczyznach, sama zawsze prowadziłam swoją karierę, z uporem i konsekwencją idąc tam, gdzie chcę. Nadal nikt nie jest w stanie mnie ujarzmić, choć nie ukrywam, że POCIĄGA MNIE ROSYJSKA BOJARSKOŚĆ niezwykłego śpiewaka operowego, z którym współpracuję od kilku lat – Alexandra Anisimova – legendarnego solistę największych scen operowych świata, laureata nagrody Artysta Roku Opery w Seattle za rolę Borysa Godunova. Połączyła nas wrażliwość i nieokiełznanie – to sprawia, że każdy nasz muzyczny projekt, np. płyta z repertuarem Sergiusza Rachmaninowa, którą właśnie kończymy, jest niezwykłym przeżyciem. Podczas prób kłócimy się i godzimy, śmiejemy się i płaczemy, milczymy i wrzeszczymy – ale z tego wszystkiego wychodzi coś, co zachwyca naszą publiczność, a nas samych onieśmiela – istne piękno… KAŻDE NASZE SPOTKANIE JEST JAK OTWARCIE WIELKIEJ KSIĘGI.
Za nami trudny rok, co szczególnie mocno odczuli właśnie artyści…
Na to, co się dzieje patrzę z ogromnym smutkiem, ale i z cichą nadzieją. Rozpaczą napawa mnie fakt, że są,
o dziwo, na tym świecie ludzie, którzy nie potrzebują wielkiej sztuki i którzy narzucają to podejście innym. Artyści w czasie pandemii zostali w pewnym sensie zepchnięci do podziemia, w pewnym sensie zapomniani. Czasami mogliśmy się poczuć zupełnie tak, jakby nas nie było… Nie ma koncertów, nie ma wydarzeń, nie ma za co żyć i czym karmić ducha. Pandemiczne obostrzenia oczywiście mają swoje uzasadnienie, ale zabijają świat sztuki – nie tylko nas artystów, ale też wszystkie biznesy wokół. Tymczasem ta sytuacja obnaża też naszą ludzką naturę i fakt, że większość ludzi dramatycznie tęskni za powrotem kultury. Świat bez sztuki jest smutny, szary, bezsensowny. Artyści jako wyjątkowo wrażliwi ludzie sprawiają, że na naszej planecie pojawiają się cuda – czy to architektoniczne, czy muzyczne. Tworzymy – bo to jest DNA naszego człowieczeństwa. JESTEM WIĘC PEWNA, ŻE WIELKA SZTUKA PRĘDZEJ CZY PÓŹNIEJ SIĘ ODRODZI I ZNAJDZIE SIĘ PRZESTRZEŃ NA WYBUCH PRAWDZIWEGO PIĘKNA. Myślę, że to właśnie artyści pomogą światu wrócić do normalności po tym wszystkim… SUKCES CZĘSTO JEST PRZECIEŻ ZBUDOWANY NA PORAŻCE. Ja na pewno zrobię wszystko, by jak najszybciej wznowić pracę nad dwiema planowanymi płytami – wspomnianą już płytą z utworami uwielbianego przeze mnie Sergiusza Rachmaninowa oraz kontynuacją krążka „Jej Portret” – o co proszą moi fani. Poza tym, pomimo wszystko zamierzam też dalej grać tango, jako, że rok 2021 to przecież STULECIE ASTORA PIAZZOLLI!
Astor Piazzola to Twoja inspiracja i artystyczna miłość, prawda?
Zgadza się! TANGO TO JEST SAMO ŻYCIE, A TWÓRCZOŚĆ ASTORA PIAZZOLLI TO MOJA WIELKA ARTYSTYCZNA FASCYNACJA Astor to moja wielka artystyczna fascynacja! Odkryłam go lata temu podczas transmisji telewizyjnej ze ślubu holenderskiego księcia Wilhelma z argentyńską wybranką Maximą. Wtedy zakochałam się w tej muzyce i od tamtej chwili zaczęłam poznawać jego twórczość. To była niezwykła przygoda, która zaowocowała założeniem ACONCAGUA PROJECT – projektu, gromadzącego muzyków z całego świata, którzy podobnie jak ja kochają Astora Piazzolę i chcą rozpowszechniać jego twórczość. Tango to jedna wielka żywa emocja, ma niezwykłą moc, którą wykorzystuje się np. podczas terapii adresowanych do ludzi cierpiących na depresję. TANGO TO PASJA, EMOCJA, MIŁOŚĆ, BÓL, PO PROSTU WSZYSTKO, CO JEST WAŻNE W ŻYCIU.
Jesteś więc dobrej myśli, że świat wróci na dawne tory?
Świat będzie na pewno inny, ale my ludzie musimy się w nim odnaleźć i wyciągnąć wnioski dla siebie. Zrobić wszystko, by nie dać się złamać, pozostać pełni pasji, odważni, idący przez życie z podniesioną głową i w zgodzie ze sobą. Ja przynajmniej tak zamierzam postępować – co zresztą nie różni się od mojego wcześniejszego podejścia do życia. Zdaję sobie sprawę, że jest we mnie pewna dzikość – muszę ją więc skierować na właściwe tory i wykorzystać do tworzenia piękna wokół siebie. Jeśli tego nie zrobię, to… oszaleję… Pomaga mi moja silna osobowość oraz fakt, że łatwo się nie poddaję. Pandemia nie wzbudza we mnie obsesyjnego lęku – jedyne, czego się boję – to utraty moich bliskich i wolności.
Moja siła to wiara w siebie i świadomość możliwości. Czuję, że zostałam hojnie obdarowana talentem i chcę tym się dzielić, dawać światu to, co we mnie najlepsze. JESTEM MUZYKĄ, CZYTAM ŚWIAT NUTAMI – nie mogę więc przestać tworzyć, grać – W TYM JEST ISTOTA MOJEGO ISTNIENIA I MOJEJ KOBIECOŚCI.
Beata Szałwińska to wszechstronna polska pianistka, na co dzień mieszkająca w Luksemburgu. Jej twórczość charakteryzuje się mieszaniem różnych stylów i gatunków muzycznych, co sprawia, że fascynują się nią nie tylko miłośnicy klasycznych brzmień, ale też pasjonaci jazzu i muzyki rozrywkowej, co idealnie wpisuje się w jej głębokie przekonanie, że każdy prawdziwy artysta bezustannie poszukuje swojej indywidualnej drogi i wypowiedzi. Pianistka jest też założycielką ACONCAGUA PROJECT – projektu muzycznego, którego celem jest interpretacja i rozpowszechnianie repertuaru Astora Piazzolli, jednego z twórców argentyńskiego tanga, łączącego muzykę klasyczną z innymi gatunkami i stylami muzycznymi. W ubiegłym roku Beatę Szałwińską uhonorowano prestiżową statuetką Charyzmatyczna Osobowość Muzyczna Promująca Polskę na Rynkach Międzynarodowych za jej dotychczasowe dokonania w dziedzinie kultury.